wtorek, 18 kwietnia 2017

Pamiętnik złodzieja błyskawic.



Strażnicy byli od nich więksi. Paulina i Łobełt dowiedzieli się od nich, że złodzieje pobiegli prosto, a później zniknęli za zakrętem. Dzieci ruszyły ich śladem. Gdy wyszli zza zakrętu zobaczyli przewrócony wóz konny.
- Myślisz, że to sprawka złodziei błyskawic? - zapytała Paulina.
- Na pewno! - odparł Łobełt.
- Może ten staruszek, który siedzi na ziemi przy wozie będzie w stanie powiedzieć nam, gdzie pobiegli nasi złodzieje?
- Chodźmy i zapytajmy zatem - powiedział Łobełt i razem z Pauliną podeszli do starszego mężczyzny.

Pan nazywał się Jarosław i niestety nie był w stanie dokładnie określić kierunku, w jakim udali się złodzieje błyskawic. Mamrotał coś o bibliotece. Dzieci udały się w tamtym kierunku.
Obok biblioteki rósł ogromny muchomor, a pod nim coś szeleściło. Gdy podeszli bliżej okazało się, że to kartka.
- To wygląda jak jakiś list - uznała Paulina podnosząc kartkę do oczu.
- Pokaż! - podekscytowany Łobełt wyrwał dziewczynie kartkę z ręki. - To nie list. To raczej fragment pamiętnika!
- Czytaj szybko. Czytaj! - wykrzyknęła Paulina.

"Dzień 5 naszej podróży. Godzina 23.00, wtorek.
Wraz z bratem oszukaliśmy strażników i weszliśmy przez główną bramę miasta. Nie zostawiamy śladów, nikt o nas nic nie wie. Jesteśmy nierozpoznawalni. I dobrze. Niech tak zostanie. Mamy do wykonania zadanie, a po jego wykonaniu uciekniemy daleko stąd. Choćby na drugi koniec Ziemi. Nikt się o nas nie dowie i nikt nie dowie się co zrobiliśmy. Niestety magiczny żołądź musieliśmy zostawić. Przeszkadzał nam i baliśmy się, że go zgubimy. Ukryliśmy go w jego matczynym drzewie... Robi się późno. Dobranoc kochany pamiętniczku."

- Masz jakiś pomysł? - zapytał Łobełt po przeczytaniu całej kartki.
- A mam. Musimy znaleźć ten żołędź.
- Ale jak? Co to za drzewo matczyne? Pierwszy raz o czymś takim słyszę.
- To mało jeszcze słyszałeś - odparła kpiąco Paulina. - Drzewo matczyne żołędzia to dąb. Proste.
- Faktycznie proste, ale....skąd będziesz wiedziała o jaki dąb chodzi? Są ich tu tysiące. - zapytał rezolutnie Łobełt.
- Oj, o tym nie pomyślałam - zasmuciła się Paulina.
Ich rozważania przerwały odgłosy kłótni. Odwrócili się i zobaczyli człowieka, który krzyczał na dwóch rosłych typków i wymachiwał potłuczonymi okularami. Paulina z Łobełtem zaczęli powoli podchodzić w stronę owego człowieka. Im bliżej podchodzili tym wyraźniej słyszeli wykrzykiwane słowa zdenerwowanego jegomościa.
- Ja wam dam łobuzy jedne! Ja wam dam przez przypadek! Mogliście mnie zabić! Kto to widział tak tratować ludzi! Niewinnych ludzi! I to na dodatek w okularach! Skandal! Nie będę mógł teraz odnaleźć drogi do domu! Bez okularów nic nie widzę! Moje szopy zdechną z głodu...
Zdenerwowany pan nadal krzyczał i zupełnie nie zauważył (być może właśnie z powodu rozbitych okularów), że dwóch dryblasów, do których skierowane były jego okrzyki, dawno już nie było. Paulina i Łobełt nie zdążyli przyjrzeć im się z bliska.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz