W Londynie zapadła głęboka, deszczowa noc. Ulice ucichły od codziennego gwaru. Jedynie w starej kamienicy przy Baker Street widać było zapalone światła w oknach apartamentu należącego do najsłynniejszego, angielskiego detektywa polskiego pochodzenia, Johna Oczko.
Ciszę panującą w mieszkaniu przerwał donośny dźwięk dzwonka. Zza biurka wypełnionego papierami wstał młody, niewysoki mężczyzna z krótkimi, czarnymi, potarganymi włosami. Na jego zmęczonej twarzy widniał tygodniowy zarost. Energicznie przetarł ciemne, podkrążone oczy. Chwycił laskę, z której był zmuszony korzystać od ostatniej sprawy i wsparł się na niej. Ból w kolanie sprawił, że zmarszczył czoło i przygryzł zębami wąskie usta.
Wolnym krokiem podszedł do drzwi, uchylił je i ujrzał wyglądającą jak zmora kobietę z przemoczonymi włosami i trzęsącymi się rękami. Zalewając się łzami błagała o pomoc w odnalezieniu jej porwanego syna.
Detektyw zgodził się i gdy zebrał od niej najważniejsze informacje, przystąpił do rozwiązywania zagadki. Dwa dni później wpadł na trop, który wiódł na drugi koniec świata.
Podekscytowany wsiadł do samolotu lecącego do Australii. I tym razem dosięgnął go pech, który nieustannie towarzyszył mu już od pewnego czasu. Na skutek awarii silnika pilot stracił panowanie nad maszyną. Przygotowany na wszystko Oczko wyskoczył ze spadochronem, a po kilku chwilach jego stopy dotknęły miękkiego, ciepłego piasku jednej z tropikalnych wysp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz